niedziela, 26 maja 2013

Rozdział V.

Wstając rano poczułam, że ogarnia mnie strach. Dotarło do mnie to wszystko. Paul nie był zwyczajnym człowiekiem, nie wiedziałam czego tak naprawdę mam się spodziewać. Czy mogę sobie pozwolić, aby cała miłość która tkwi we mnie, wyszła na zewnątrz. Jedząc śniadanie przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone w Portland, robiłam to coraz częściej. Brakowało mi życia tam, codziennych wygłupów z ludźmi których kocham, babci która zawsze opowiadała mi historie z jej młodości. Całego miasta, w którym żyłam od urodzenia. Miasta które było bez tajemnic. Każda uliczka, każdy park, każdy zakamarek był mi dobrze znany. Co innego Millbrook, tu nie miałam wydeptanych swoich ścieżek, nie miałam przyjaciół, kochanej babci odpowiadającej na każde pytanie, czy przyjaciół którzy potrafili poprawić nawet najgorszy humor. Tu była tylko mama, którą myślę, że też przerażało to wszystko. Była Lucy jedyna, ale wiecznie zajęta koleżanka. I był Paul, do którego jakaś silna siła, przyciągała mnie. Po śniadaniu, związałam włosy, narzuciłam na siebie jeansy, bluzę, i kurtkę. Wychodząc założyłam buty, postanowiłam pojechać dzisiaj do miasta. Pochodzić po sklepach, zajrzeć do biblioteki w poszukiwaniu nowych książek, a także wskoczyć do restauracji mamy, coś zjeść. Po dojechaniu do miasta, szłam wolno uliczkami, przyglądając się ludziom żyjącym tu. Na niektórych twarzach gościł smutek. Jeszcze inni całkiem zadowoleni, z życia tu, przechadzali się uliczkami, uśmiechając i zagadując każdego, byle tylko na chwile oderwać się od samotności. Ja sama idąc pomiędzy nimi wszystkimi, nie wiem do jakiej grupy się zaliczałam. Czy do tej udającej szczęśliwych, czy do tych szczerze nieszczęśliwych. Wchodząc do sklepu z ciuchami, w oczy rzuciła mi się śliczna, czerwona sukienka, bez ramiączek, z przecięciem w tali, bardzo dopasowana. Była bardzo uroczysta, ale postanowiłam ją kupić. Moje zielone oczy, ładnie wyglądały w tym kolorze, włosy lekko opadające na ramiona będą idealnie pasowały. Następnie wybrałam się do biblioteki, w której znalazłam dwie ciekawe książki. Na koniec zmęczona chodzeniem, zjadłam obiad w restauracji mamy. Wychodząc, pisałam smsa do Lucy.
-Uważaj bo się przewrócisz.-Usłyszałam zza pleców.
-Słucham ?-Powiedziałam odwracając się.-Paul ? Co Ty tutaj robisz ?-powiedziałam wesoło
-Przyjechałem po obiad, dla siebie i wuja.-Powiedziałam obojętnym tonem.- To ja już będę leciał.
-Zaczekaj-Ruszyłam idą za nim.-Przecież idziemy w tą samą stronę. -powiedziałam zaskoczona jego zachowaniem.- Co u Ciebie ?
-W porządku, dzięki. -Powiedział, odchodząc.
A ja jeszcze przez chwilę stałam zdziwiona na środku chodnika, po czym udałam się domu. A gdy dotarłam, wzięłam relaksującą kąpiel, i wskoczyłam do łóżka, włączając telewizor.
 
W tym samym czasie Paul.
 
-Wuju to ja. -Krzyknąłem zamykając drzwi wejściowe.
-Załatwiłeś wszystko?-
-Tak, myślę, że tak. -Powiedziałem przygnębionym głosem.
-Wiesz, że to najlepsze wyjście Paul. Gdy Oni się dowiedzą, mogą z tego wyniknąć spore konsekwencje.
-Oczywiście.-Powiedziałam siadając na fotelu, i przełączając na kanał sportowy.
Byłem zły, zły na siebie za to, że musiałem ranić Marise. A dlaczego musiałem ? Dlatego, że gdy rada najwyższych dowiedziałaby się, że powiedziałem jej o wszystkim, rozszarpałaby ją na kawałki. Za pomocą swoich umiejętności, dręczyli by ją godzinami, sprawiając jej ból, miażdżąc jej kość, po kości, bez dotykania jej, aż w końcu by umarła. Po to by dać mi nauczkę. A ja umarłbym wtedy, z poczucia winy. Musiałem się trzymać jak najdalej od mojej ukochanej, od mojego skarba, o którym myślałem całymi dniami. Musiałem podświadomie ją ranić. Aby sama chciała być jak najdalej ode mnie. Ale sprawiając jej ból, również i ja go odczuwałem. Z każdym słowem, które wypowiadałem w jej kierunku, i które ją raniło, serce pękało mi na miliardy kawałeczków. Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie wyjazd z miasta.
 
 
Ciąg dalszy Marisa.
 
Leżałam w łóżku, myśląc o tym co stało się dzisiaj przed restauracją. Od Paula czuć było taki chłód, jakim jeszcze nigdy mnie nie potraktował. Nie wiedziałam tylko dlaczego, dzień wcześniej powiedział mi wszystko, a teraz traktował mnie jakbym była dla niego nikim. Zabolało, za pierwszą łzą na policzkach, pojawiły się kolejne. Przynoszące ulgę.

piątek, 24 maja 2013

Rozdział IV.

Przecierając oczy, wyciągnęłam telefon spod poduszki. Była druga w nocy, a ktoś właśnie bezczelnie rzucał kamieniami w moje okno. Gdy podeszłam do okna zobaczyłam Paula, stał tam, cały mokry od deszczu, z miną jak zbity pies. Gestami pokazywał mi, że mam zejść na dół. Pokazałam mu stanowcze nie, zasłoniłam okno i z powrotem wróciłam do łóżka. Ale on nie odstępował. Nałożyłam kapcie, i sweter. I po ciuchu zeszłam na dół po schodach, tak aby nie obudzić mamy. Otwierając drzwi nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wpuściłam Paula, i po cichu poszliśmy do mojego pokoju. Czułam nagły przypływ złości, na jego widok. A jednocześnie cieszyłam się.
-Czego chcesz ?-zapytałam siadając na fotel.
-Chciałaś poznać prawdę. To ją poznasz. I nie obchodzi mnie co potem będziesz o mnie myślała, i to czy mi uwierzysz. To czy będziesz chciała mnie jeszcze znać czy nie, też mnie nie obchodzi. Po prostu chce abyś znała prawdę. Bo zasługujesz na to. -Powiedział stanowczym głosem.
-Ok.-odpowiedziałam zaskoczona.
-Jestem istotą nadprzyrodzoną. -spojrzał na mnie po wymówieniu tych słów.-Ledwo uszedłem z życiem, w 1998 roku. W pożarze, w tym domu który stoi w lesie. Miałem wtedy dwa lata. Uratował mnie mój wuj. Mieszkam z nim od urodzenia, moi rodzice porzucili mnie... Jego synowie zmarli dawno temu. A on nie chciał mnie stracić, tak jak ich.
-Co to oznacza ? -zapytałam zdziwiona- nic nie rozumiem.
-Mam pewne umiejętności...Moce.
-Jakie ?
-Nigdy nie umrę. Będę żył wiecznie- odchrząknął głośno- Chyba że spróbują zabić mnie inni tacy jak ja..
-Są inni ?- zapytałam jeszcze bardziej zaskoczona.
-Tak. Nigdy nie wiemy kiedy się pojawią. Zabić może mnie tylko jedno zaklęcie. Ale żeby je zdobyć trzeba przedostać się do drugiego świata.
-Drugiego świata ?
-Jest wiele rzeczy o których jeszcze nie wiesz.
Podszedł powoli bliżej mnie, łapiąc za rękę przyciągnął mnie bliżej siebie, palcami delikatnie przejechał mi po linii żuchwy,  pocałował w czoło, i wyszedł. A ja usiadłam na łóżko, myśląc o tym wszystkim czego przed chwilą się dowiedziałam. Wiedziałam, że takie rzeczy istnieją. Zawsze chciałam przeżyć coś takiego. Ale nigdy nie sądziłam, że tak się stanie.  Po chwili położyłam się, i miałam zamiar pójść spać. Ale w głowie cały czas miałam Paula. Na wspomnienie jego oczu czułam motylki w brzuchu. Gdy przypomniałam sobie jego uśmiech, na mojej twarzy również mimowolnie pojawiał się uśmiech. A jego dotyk na moim policzku, samo wspomnienie przyprawiało mnie o dreszcze. Lubiłam go. Nawet bardzo. Sama nie wiem czy można nazwać to tylko Lubieniem.

środa, 22 maja 2013

Rozdział III.

Budząc się, zerwałam się gwałtownie, do pozycji siedzącej. Znowu śnił mi się Paul. Słyszałam go. Krzyczał do mnie z daleka, że muszę mu pomóc. Potem był tylko huk, i zobaczyłam jego twarz jakby przez mgłe. A potem się obudziłam, i zdałam sobie sprawę, że za dużo myślę o tym chłopaku. Postanowiłam ignorować wszystko co z nim związane, te dziwne rzeczy które działy się od dnia kiedy go poznałam to, że jego kolor oczu się zmienia i to, że na myśl przychodzą mi setki rozwiązań. Ale żadne z nich, nie jest dobrą odpowiedzią na te wszystkie pytania, które układam sobie w głowie, codziennie wieczorem. Za oknem było dziś pochmurno, słońce schowane za ciemnymi chmurami. W pobliżu pusto, żadnych ludzi, i żadnych zwierząt. Wszyscy się pochowali, jakby miało nadejść coś wielkiego.. Po śniadaniu, wzięłam szybki prysznic. Narzuciłam na siebie, ulubione jeansy, i sweterek który kupiłam w Portland, na zakupach z byłą przyjaciółką, a do tego ulubione trampki. I wyszłam z domu, nakładając kurtkę, aby nie zmoknąć. Miałam tak jak zawsze, iść w stronę starego, spalonego domu. Ale poczułam, że muszę iść nad jezioro.
 
W tym samym Czasie Paul:
 
Siedząc na czarnym fotelu ze skóry, podpaliłem papierosa, cały czas myśląc o niej, o Marisie. O jej włosach, które miały odcień miodu.O jej oczach, w których zakochałby się każdy, wielkie, zielone jak u kota. Jej delikatna twarz, tak niewinna. Sposób poruszania, jej śmiech, i sposób w jaki wymawia moje imię. Kochałem ją od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem, od wtedy gdy zobaczyłem ją pierwszego dnia wakacji, siedzącą samą, w lesie na kłodzie, i rysującą coś w zeszycie. Nie pamięta tego spotkania, tego jak intensywnie się w nią wpatrywałem. Nie chciałem, żeby pamiętała. Nie chciałem, aby była przy kimś takim jak ja. To by ją zniszczyło. Przecież nie jestem taki, jak inni chłopacy, nigdy nie będę. Gasząc papierosa, podszedłem do okna, wpatrując się w niebo, w to niebo w które również wpatrywała się Marisa.
 
Ciąg dalszy Marisa:
Szłam w stronę jeziora, tą samą drogą, którą ostatnio prowadził mnie Paul. Ale tym razem wydawała się ona pusta, i cicha. Jego postać nadawała temu miejscu blasku, a jego śmiech, roznosił się echem po całym lesie. Teraz gdy szłam było tu po prostu smutno. A cisza która tu panowała, była ciszą przed burzą. Powietrze było gęste. Gdy po długiej drodze pełnej rozmyśleń dotarłam nad jezioro, siedziało tam kilkoro chłopaków. Nie chcąc im przeszkadzać, przeszłam na pomost.
-Hej-powiedział jeden z nich, wstając i podając mi rękę- Ty jesteś nowa, no nie ?
-Cześć- powiedziałam spoglądając na chłopaków- Tak. Jestem Marisa.
-Miło mi. Ja jestem Kevin. -dokończył wskazując na kolegów. -To David, Jacob, i Billy .
-Słuchajcie tak się składa, że chciałabym dowiedzieć się czegoś o Paulu -spojrzałam na nich- nie wiem jak ma na nazwisko. Ale mieszka tu blisko jeziora.
-Dziwny koleś- powiedział Jacob, pierwszy raz odzywając się.
-Moim zdaniem całkiem spoko.-dodał Kevin.
-Mhm. Tak myślałam. -przygryzłam lekko warge- to ja już będę lecieć. Cześć.
Cała czwórka, zgodnie chórem odpowiedziała cześć. Tak myślałam, od miejscowych ludzi nie dowiem się niczego, co chciałabym wiedzieć. Wracając do domu szłam wolno, myślałam tak jak zawsze o Paulu. Ale do głowy również napłynęły mi wspomnienia z Portland. Wszystkie przyjaciółki, i chłopak. Tamta szkoła, wszystkie imprezy, nocowania z przyjaciółmi. Tam wszystko było inne, lepsze. W połowie drogi, zaczął padać deszcz. Tak jakby ktoś tam w niebie, próbował dopasować pogodę do mojego humoru. Przeszłam jeszcze kawałek po czym usiadłam na ziemi, i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. Siedziałam tak przez dobrą godzinę, podczas której przemokłam do suchej nitki.
-Hej co Ty wyprawiasz-złapał mnie ktoś od tyłu, podnosząc do góry.
Długo nie zajęło mi domyślenie się kto to taki.
-To co widzisz, siedzę. A co nie można ? -odpowiedziałam patrząc na niego spod byka.
-Chodź stąd, proszę. Będzie chora-nakładając mi kurtkę na plecy,pociągnął mnie za rękę.
-A co Ciebie to obchodzi?-Krzyknęłam ile sił w płucach- Moja sprawa co robię ! Mam dość tajemnic. Wynoś się-odpychając go, zaczęłam biec.
Wbiegając do domu, trzasnęłam drzwiami z całej siły.
-Nie trzaskaj drzwiami kochanie-powiedziała mama wchodząc z kuchni do pokoju - Jesteś cała morka dziecko ! Będziesz chora. Przebierz się szybko - dodała mama ze zdziwieniem.
-Dobra no.
ściągając mokre ciuchy, i leniwie nakładając suche szorty, padłam na łóżko, i nakryłam głowę poduszką.

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział II.

Sama nawet nie wiem kiedy zasnęłam, obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Przeciągnęłam się niezgrabnie, po czym podeszłam do okna, otwierając je na oścież, i wdychając głęboko świeże, poranne powietrze. Dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie, wyciągnęłam ciuchy przygotowane dzień wcześniej, i włączyłam muzykę.Tańczyłam, i śpiewałam jak co dzień rano, gdy wstaje w dobrym humorze. Czas do popołudnia strasznie się ciągnął, ale wydaje mi się, że to dlatego, że czekałam na spotkanie z Paulem. Byłam ciekawa czego się dzisiaj dowiem. Ciekawa tego, co dzisiaj się stanie. Przed wyjściem z domu, szybko zjadłam tosta, zapijając go sokiem pomarańczowym. Zostawiłam mamie kartkę, przyklejoną na lodówce. I wyszłam, zatrzaskując drzwi. Spodziewałam się, że dzisiejszego popołudnia spotka mnie przygoda życia. Z ekscytacji, i chęci jak najszybciej dowiedzenia się wszystkiego, na miejscu, czyli na kamieniu na którym pierwszy raz się spotkaliśmy, byłam ponad 20 minut przed czasem. Usiadłam na ziemi, głęboko wdychając świeże powietrze, i patrząc w aksamitne niebo, które widać było przez gałęzie drzew. Moją chwilę odpoczynku, nagle przerwał Paul, zachodząc mnie od tyłu, i zakrywając mi oczy.
-Dzień Dobry. Zgadnij kto to- powiedział tajemniczo.
W jednym momencie odwróciłam się twarzą do niego, i rzuciłam się na niego, aby go uściskać. Zaraz po tym, stałam obok analizując swoje zachowanie.
-Cześć-wymamrotałam patrząc w ziemie- Przepraszam.
Paul śmiejąc się wesoło, ruszył przed siebie, łapiąc mnie za rękę. Zdzwiona jego gestem, mimowolnie uśmiechnęłam się.
-To dokąd idziemy ?-zapytałam z takim entuzjazmem w głosie, że sama się zdziwiłam.
-Mam tu takie ulubione miejsce, kawałek stąd- spojrzał w niebo, mrużąc oczy- Ale uprzedzam to dość spory kawałek.
-Mi pasuje-odpowiedziałam, wkładając kosmyk włosów za ucho.
Szliśmy przez jakiś czas rozmawiając, po 15 minutach zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem. Na dodatek z ziemi wystawało pełno kamieni, i gałęzi, które bardzo mnie nie lubiły. Co chwile plącząc mi się pod nogi. Ja irytując się, co chwile narzekałam. A Paul śmiał się, aż w końcu zatrzymałam się, i stwierdziłam, że dalej nie idę. Byłam wyczerpana chodzeniem, i tym, że co chwilę się potykałam.
-Jesteś pewna ?- powiedział Paul z rozbawieniem w głosie.
-Tak - wstałam, po czym zaczęłam się cofać.
I w jednej chwili siedziałam już na ramionach Paula.
-Puść mnie ! Co Ty robisz -krzyczałam śmiejąc się - Spadne przecież - dodałam wtulając się w niego.
-Raczej na to nie pozwolę- powiedział przytrzymując mnie mocniej.
Szliśmy jeszcze chwilkę, po czym zdjął mnie z ramion, i postawił na ziemi.
-No to tu. Uwielbiam tu przychodzić -Powiedział, głęboko wzdychając
-Pięknie tu. - powiedziałam oczarowana.
Rozglądając się wokół, poczułam się jak w magicznym świecie. Ogromne jezioro, którego nigdy nie widziałam jeszcze, i magiczny zapach kwiatów. Które wyglądały równie czarująco, jak pachniały. Naokoło drzewa, i krzewy z jagodami. W górze słychać było śpiew ptaków, ale przygłuszała go muzyka, którą puścił Paul. Stałam jeszcze przez chwilę jak zaczarowana.
-Mieliśmy porozmawiać..-spojrzałam mu w oczy, które dzisiaj miały brązowy kolor -Albo mi się wydaje, albo coś tu jest nie tak.-powiedziałam nadal mu się przyglądając.
-Co masz na myśli ?-powiedział spokojnym głosem.
-Wiesz o co mi chodzi- wyjąkałam.-To jak wtedy zniknąłeś-odchrząknęłam- i to w jaki sposób zmienia się twój kolor oczu. Również to, że..
-Przestań- Krzyknął wytrącony z równowagi- do czego dążysz ?! Nie doszukuj się niczego na siłe.- Powiedział mocno zirytowany.
-Ale...
Zaczęłam ale przerwał mi.
-Lepiej chodźmy..-Spojrzał na niebo po czym dodał-Zaraz się rozpada.
Zdziwiona tym co powiedział, spojrzałam na niebo. Rzeczywiście wyglądało jakby miało za chwile lunąć. Próbowałam sobie to wszystko poskładać w myślach w całość. Ale jakoś nie potrafiłam. Całą drogę powrotną milczeliśmy. Gdy odprowadził mnie pod same drzwi, rzucił zwykłe "Cześć" i odszedł. A ja spędziłam jeszcze długie godziny tego dnia, analizując to wszystko.

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział I.

Kolejne  dwa dni zleciały tak samo, rano wstawałam, jadłam śniadanie. Potem próbowałam tworzyć coś nowego, przy tym słuchałam muzykę. Co kilka godzin dzwoniła mama, pytać czy wszystko dobrze, potem wieczorne bieganie, kolacja z mamą, i Joshem, i potem sen. Którego wciąż mi brakowało, pomimo, że spałam po 12 godzin. W moich snach, od trzech dni pojawiał się tajemniczy chłopak z lasu. W tych snach mówił, że musi pokazać mi swoją prawdziwą twarz, i znikał. A ja budziłam się przerażona, po czym zdawałam sobie sprawę, że już 12.
Ale gdy obudziłam się we wtorek rano było inaczej. O 8 byłam już wyspana, wstałam pośpiesznie z łóżka. Zjadłam śniadanie, ubrałam się. I postanowiłam udać się do lasu, coś mnie tam ciągnęło, nie wiedziałam co, ale wiedziałam, że musze tam iść. Że czeka tam na mnie coś, lub ktoś. Jakaś tajemnica do odkrycia. Włosy związałam, w kitke, nałożyłam najwygodniejsze buty jakie posiadałam, i wyszłam, zamykając drzwi. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie, w słuchawkach leciało "Trent Dabbs- This Time Tomorrow". Starałam iść po linii prostej aby się nie zgubić. Po około trzech godzinach, doszłam do jakiegoś starego, drewnianego domku. Postanowiłam nie wchodzić do niego, ani nawet się nie zbliżać. Zrobiłam tylko kilka fotek. Byłam tu sama. Gdyby coś mi się stało, nawet nie miał by mi kto pomóc. Ruszyłam w dalszą drogę, omijając domek z daleka. Po jakimś czasie była już bardzo zmęczona, usiadłam na kłodzie, która leżała na środku drogi. Wyjęłam telefon, aby sprawdzić czy mam zasięg.
Hej-Ktoś złapał mnie za ramie.
Nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec, ile sił w nogach. Po chwili zatrzymałam się, bo zdałam sobie sprawę, że to całkiem znajomy głos. Obejrzałam się do tyłu, a chłopak którego poznałam trzy dni wcześniej, w lesie, którego widywałam w snach, miał bardzo zaskoczoną mine.
-Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć.-Spojrzał na mnie zdziwiony- Zobaczyłem Cię, i chciałem się przywitać-dodał po chwili.
-Ach tak, i co robisz tu sam w środku lasu ?- zapytałam zirytowana
-Jestem z psem na spacerze -odrzekł, wskazując na psa.
-Mhm-mruknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana, i zażenowana.- Pójdę już, cześć.- ruszyłam w stronę z której przyszłam.
-Czekaj !-złapał mnie za rękę- Widzimy się już drugi raz, a ja nadal nie wiem jak się nazywasz.
-Marisa.-Powiedziałam, spoglądając w niebo.
-Śliczne imię. Ja jestem Paul. Słuchaj, robi się ciemno. Odprowadzę Cię.- Powiedział, ślicznie się uśmiechając.
-No dobra, niech Ci będzie- ruszyłam przed siebie.
Nie czułam się zbyt pewnie, idąc koło tego chłopaka. Nawet nie wiem jak to powiedzieć. Czułam od niego zło. Wiedziałam, że nie jest dobry. Wiedziałam, że skrywa jakąś tajemnice. A z drugiej strony chciałam go poznać, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o nim, i o jego całym życiu. Całe dwie godziny, które szliśmy, spędziliśmy rozmawiając, Skacząc z tematu na temat. Ale nadal o nim nic nie wiedziałam, nie mówił nic o sobie. Tak jakby tego tematu unikał. Gdy doszliśmy do mojego domu, wymieniliśmy się numerami, i weszłam do środka. Sciągając buty które były całe od błota, krzyknęłam tylko "cześć" do mamy i Josha, i pobiegłam szybko do swojego pokoju, włączyć komputer. Oprócz tego wzięłam się za pisanie w pamiętniku. Opisałam dokładnie dzisiejszy dzień. A potem zaczęłam szukać czegoś, na temat domku w lesie, w Millbrook. Okazało się, w tym domu w 1998 roku zabito całą rodzinę. Okoliczności tego wydarzenia, do dziś nie są wyjaśnione. A sprawcy do dziś nie znaleziono. Czyli nic takiego, nic związanego z tym chłopakiem. Odetchnęłam, wyłączając komputer. Położyłam się na łóżko i rozmyślałam. Jego oczy dziś wydawały się jakieś puste, ale jednocześnie skrywały coś. Po zjedzeniu kolacji, i wzięciu prysznica, zadzwoniłam do niego, aby umówić się na jutro. Muszę się dowiedzieć czy naprawdę coś ukrywa, czy to tylko moja wyobraźnia..

niedziela, 19 maja 2013

Prolog.

Witam Wszystkich, którzy tu trafili. ;) Moim hobby jest pisanie. Nie wiem jak mi to idzie, nie umiem sama siebie oceniać. Mam nadzieję, że niektórych zaciekawią moje wypociny. :D A więc od dzisiaj zaczynam pisać opowiadanie.



Biegłam jak każdego wieczora, od dwóch lat, tą samą trasą, przez las, niedaleko mojego domu. Taka chwila sam na sam, z sobą. W której można zastanowić się nad całym swoim dotychczasowym życiem, nad wszystkimi malutkimi chwilami szczęścia, bo w tak piękny dzień nie da się myśleć o nieszczęściach. Ptaszki ćwierkają, siedząc na gałęziach drzew.  Widać pierwsze rodzinki które wyszły na wieczorny spacer. I pierwsze zakochane pary na spacerach. Gdy skończyła się moja playlista, zawróciłam w stronę domu. Puszczając ją od nowa, zaczynała się ona od piosenki "The Honey Trees -Love & Loss " Lubiłam słuchać spokojną muzykę. Ogólnie byłam spokojną osobą. Zawsze wolałam piosenki o miłości, od rapu. Zawsze wolałam sukienki, od jeansów. Książki, od filmów. I zawsze pragnęłam tego, żeby spotkała mnie wielka miłość. Taka jak w książkach, które czytuje. Biegłam nadal rozmyślając, przez co nie zauważyłam kamienia wystającego z ziemi. I upadłam. Wstałam, otrzepując kolana.
-Nic Ci nie jest ?-zapytał chłopak, który nawet nie wiem skąd się zjawił
-Dziękuje, wszystko w porządku.-uśmiechnęłam się, i poczułam że na policzki zlewają mi się rumieńce.
-Twoje kolano, to nie wygląda najlepiej- Powiedział chłopak, sięgając do kieszeni.
-Nie, nie naprawdę. Wszystko dobrze. To tylko zadrapanie- machnęłam ręką
-Trzeba to opatrzyć, mieszkam dosłownie trzy minuty stąd. Chodź - podał mi chusteczkę.
-Nie trzeba, mieszkam 20 minut stąd. Opatrzę to od razu jak wrócę. -Powiedziałam odchodząc kawałek- dziękuje
-No dobrze, skoro się upierasz.- uśmiechnął się. - Do Widzenia
I zanim zdążyłam się odpowiedzieć już go nie było. Przysiadłam na kamieniu, przez który przed chwilą upadłam. I zastanawiałam się nad tym jak to możliwe. Rozejrzałam się ponownie wokół. Nikogo nie było. Nie wiem co przed chwilą się stało, nie możliwe żeby tak szybko się oddalił. Wstałam z kamienia, nadal zastanawiając się. I ruszyłam w stronę domu, tylko tym razem uważnie patrząc pod nogi. Otwierając drzwi od domu, jeszcze raz rozejrzałam się wokół.
-Mamo jesteś ?-krzyknęłam wchodząc
-Tak, jestem w kuchni. - powiedziała mama radosnym głosem.
Mama uwielbiała gotować, to było coś co mogła robić całymi dniami. Zawsze na wszystkie święta sama przygotowywała ciasta, i inne dania. Miała też swoją małą restaurację, którą po śmierci taty prowadziła sama, do czasu aż poznała Josha, który również uwielbiał gotować, i nawet nieźle mu to wychodziło. Od 10 do 18 w tygodniu była w restauracji, na drugim końcu miasta. Ja wtedy zazwyczaj siedziałam w domu, pisząc opowiadania, i słuchając muzyki. Albo wychodziłam z moją jedyną koleżanką, którą poznałam po przeprowadzce tu, do Millbrook w stanie Indiana. Do zadupia, którego nienawidziłam z całego serca. Które nie ożywało nawet w piątkowy wieczór, czy noc Sylwestrową. Ale mimo wszystko, starałam się żyć, i korzystać z tego życia, jak najbardziej się da.
-Co jutro będziesz robić Marisa ?-Powiedziała mama, głaszcząc mnie po włosach
-A co tu można robić- westchnęłam - wezmę książkę, i pójdę nad jezioro poczytać.
-Uważaj na siebie Skarbie, ostatnio w lesie zaginęła dziewczyna. Nikt nie wie co się stało- powiedziała mama z troską- lepiej nie chodź przez najbliższy czas sama do lasu.
Dobrze-powiedziałam. Całując mamę w policzek.
I chwile potem byłam już w moim pokoju, moim świecie, do którego dostęp mają nieliczni. Na podłodze, łóżku, i wszędzie gdzie się da, leżały porozrzucane moje niedokończone opowiadania. Których było całkiem sporo. Na ścianach, wisiało pełno zdjęć, z moimi starymi przyjaciółmi z Portland. Pod biurkiem, stała skrzynka ze starymi listami, sprzed roku, od przyjaciół, którzy dzisiaj już się nie odzywają. Czasami, gdy wracają wspomnienia, czytam te stare listy, i oglądam zdjęcia. Na moim ulubionym fotelu, leży wielki miś, którego dostałam od rodziców, gdy miałam 10 lat. Teraz, gdy mam 16 nadal jest moim ulubionym pluszakiem, do którego przytulam się zawsze, gdy tęsknie za tatą. Siadając na fotel, włączyłam telewizor. Leciał akurat serial który bardzo lubię, True Blood. Po obejrzeniu go, wzięłam odprężającą kąpiel. I przypomniałam sobie, o dziwnym chłopaku w lesie. Postanowiłam więcej nie wracać do tego myślami, po czym wskoczyłam pod kołdrę, i chwilę potem odpłynęłam do krainy snu.