Budząc się, zerwałam się gwałtownie, do pozycji siedzącej. Znowu śnił mi się Paul. Słyszałam go. Krzyczał do mnie z daleka, że muszę mu pomóc. Potem był tylko huk, i zobaczyłam jego twarz jakby przez mgłe. A potem się obudziłam, i zdałam sobie sprawę, że za dużo myślę o tym chłopaku. Postanowiłam ignorować wszystko co z nim związane, te dziwne rzeczy które działy się od dnia kiedy go poznałam to, że jego kolor oczu się zmienia i to, że na myśl przychodzą mi setki rozwiązań. Ale żadne z nich, nie jest dobrą odpowiedzią na te wszystkie pytania, które układam sobie w głowie, codziennie wieczorem. Za oknem było dziś pochmurno, słońce schowane za ciemnymi chmurami. W pobliżu pusto, żadnych ludzi, i żadnych zwierząt. Wszyscy się pochowali, jakby miało nadejść coś wielkiego.. Po śniadaniu, wzięłam szybki prysznic. Narzuciłam na siebie, ulubione jeansy, i sweterek który kupiłam w Portland, na zakupach z byłą przyjaciółką, a do tego ulubione trampki. I wyszłam z domu, nakładając kurtkę, aby nie zmoknąć. Miałam tak jak zawsze, iść w stronę starego, spalonego domu. Ale poczułam, że muszę iść nad jezioro.
W tym samym Czasie Paul:
Siedząc na czarnym fotelu ze skóry, podpaliłem papierosa, cały czas myśląc o niej, o Marisie. O jej włosach, które miały odcień miodu.O jej oczach, w których zakochałby się każdy, wielkie, zielone jak u kota. Jej delikatna twarz, tak niewinna. Sposób poruszania, jej śmiech, i sposób w jaki wymawia moje imię. Kochałem ją od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem, od wtedy gdy zobaczyłem ją pierwszego dnia wakacji, siedzącą samą, w lesie na kłodzie, i rysującą coś w zeszycie. Nie pamięta tego spotkania, tego jak intensywnie się w nią wpatrywałem. Nie chciałem, żeby pamiętała. Nie chciałem, aby była przy kimś takim jak ja. To by ją zniszczyło. Przecież nie jestem taki, jak inni chłopacy, nigdy nie będę. Gasząc papierosa, podszedłem do okna, wpatrując się w niebo, w to niebo w które również wpatrywała się Marisa.
Ciąg dalszy Marisa:
Szłam w stronę jeziora, tą samą drogą, którą ostatnio prowadził mnie Paul. Ale tym razem wydawała się ona pusta, i cicha. Jego postać nadawała temu miejscu blasku, a jego śmiech, roznosił się echem po całym lesie. Teraz gdy szłam było tu po prostu smutno. A cisza która tu panowała, była ciszą przed burzą. Powietrze było gęste. Gdy po długiej drodze pełnej rozmyśleń dotarłam nad jezioro, siedziało tam kilkoro chłopaków. Nie chcąc im przeszkadzać, przeszłam na pomost.
-Hej-powiedział jeden z nich, wstając i podając mi rękę- Ty jesteś nowa, no nie ?
-Cześć- powiedziałam spoglądając na chłopaków- Tak. Jestem Marisa.
-Miło mi. Ja jestem Kevin. -dokończył wskazując na kolegów. -To David, Jacob, i Billy .
-Słuchajcie tak się składa, że chciałabym dowiedzieć się czegoś o Paulu -spojrzałam na nich- nie wiem jak ma na nazwisko. Ale mieszka tu blisko jeziora.
-Dziwny koleś- powiedział Jacob, pierwszy raz odzywając się.
-Moim zdaniem całkiem spoko.-dodał Kevin.
-Mhm. Tak myślałam. -przygryzłam lekko warge- to ja już będę lecieć. Cześć.
Cała czwórka, zgodnie chórem odpowiedziała cześć. Tak myślałam, od miejscowych ludzi nie dowiem się niczego, co chciałabym wiedzieć. Wracając do domu szłam wolno, myślałam tak jak zawsze o Paulu. Ale do głowy również napłynęły mi wspomnienia z Portland. Wszystkie przyjaciółki, i chłopak. Tamta szkoła, wszystkie imprezy, nocowania z przyjaciółmi. Tam wszystko było inne, lepsze. W połowie drogi, zaczął padać deszcz. Tak jakby ktoś tam w niebie, próbował dopasować pogodę do mojego humoru. Przeszłam jeszcze kawałek po czym usiadłam na ziemi, i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. Siedziałam tak przez dobrą godzinę, podczas której przemokłam do suchej nitki.
-Hej co Ty wyprawiasz-złapał mnie ktoś od tyłu, podnosząc do góry.
Długo nie zajęło mi domyślenie się kto to taki.
-To co widzisz, siedzę. A co nie można ? -odpowiedziałam patrząc na niego spod byka.
-Chodź stąd, proszę. Będzie chora-nakładając mi kurtkę na plecy,pociągnął mnie za rękę.
-A co Ciebie to obchodzi?-Krzyknęłam ile sił w płucach- Moja sprawa co robię ! Mam dość tajemnic. Wynoś się-odpychając go, zaczęłam biec.
Wbiegając do domu, trzasnęłam drzwiami z całej siły.
-Nie trzaskaj drzwiami kochanie-powiedziała mama wchodząc z kuchni do pokoju - Jesteś cała morka dziecko ! Będziesz chora. Przebierz się szybko - dodała mama ze zdziwieniem.
-Dobra no.
ściągając mokre ciuchy, i leniwie nakładając suche szorty, padłam na łóżko, i nakryłam głowę poduszką.