czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział VII.

Dzisiejszy dzień, zaczął się wyjątkowo dobrze, pierwszy raz od dawna. Wstałam, i zaczęłam wyciągać z szafy ciuchy na dziś, podśpiewując "Rihanna -We Found Love". Wzięłam prysznic, włosy starannie wyprostowałam, usta pomalował truskawkowym błyszczykiem, i ubrałam sukienkę. Zbiegłam po schodach, i podskakując, podeszłam do mamy, przytuliłam i pocałowałam ją. Chwile rozmawiałyśmy, ale śpieszyła się do pracy. Ale mi to odpowiadało, Paul miał być o 10. Mama wychodząc rzuciła, że wróci później. Zamknęłam drzwi, i odwróciłam się. Paul stał przede mną, gwałtownie odskoczyłam.
-Ale mnie wystraszyłeś -Powiedziałam, i zaczęłam się śmiać.
-Wybacz Skarbie -Podszedł do mnie powoli, przejeżdżając palcem wzdłuż linii żuchwy, zaczął mnie całować.
-To co będziemy robić ?-Powiedziałam ciągnąc, go na fotel.
-Co tylko chcesz -odpowiedział, całując mnie w czoło.
Usiadłam mu na kolana, i włączyłam tv w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu. Leciała komedia romantyczna "Ps. I Love You". Obejrzeliśmy ją, po czym zabraliśmy się za obiad. W kuchni było pełno śmiechu, postanowiliśmy zrobić spaghetti. Ja zajęłam się sosem, a Paul makaronem. Gdy skończyliśmy kuchnia, i my byliśmy cali brudni. Ja miałam makaron wszędzie, a moje Kochanie było umazane całe sosem. Po umyciu się, i zjedzeniu (reszty) spaghetti, wyszliśmy na spacer, chodziliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim. On opowiadał mi o swoim dzieciństwie, a ja o swoim.
-Co masz zamiar jutro robić ?-zapytał Paul, kopiąc kamyk.
-Mm, a co byś chciał ?-przysunęłam się do niego, wspinając się na palce, aby go pocałować.
-Pytam poważnie. -powiedział twardo.-Lepiej żebyś jutro siedziała w domu.-I nie zapraszaj jutro nikogo do siebie.
-Co się dzieje-Pogłaskałam go po ręce, i spojrzałam w oczy.-Mów, musze wiedzieć o co chodzi.
-Jutro w mieście będzie kilka nieproszonych gości. -Złapał mnie za rękę.-Zrób to co mówię, nie wychodź. I Twoja mama także.
-Dobrze. -Spojrzałam w niebo, myśląc o co chodzi.
Chwile później zadzwonił wuj Paula, że ma wracać, bo już czas.
-Odprowadzę Cię.-Powiedział, obejmując mnie
-Dojdę sama, idź. Nie jest jeszcze aż tak ciemno -uśmiechnęłam się.
-No dobrze. Ale uważaj na siebie, i zadzwonić od razu jak wrócisz. -Przyciągnął mnie do siebie, i pocałował.
Szłam wolno, oglądając się do tyłu, za Paulem, który udał się w przeciwną stronę. Ale po chwili już go nie widziałam. W lesie robiło się coraz ciemniej, ale znałam tą drogę bardzo dobrze. Chodziłam tędy już tyle razy, że ciężko byłoby się zgubić. Gdy Paula nie było obok mnie, nie było tu tak miło jak wcześniej. Wręcz przeciwnie, nieba nie było już widać, przez drzewa. Naokoło było czarno. Na dodatek wydawało mi się, że słyszę czyjeś kroki. Rozglądając się wokół siebie nerwowo, szłam coraz szybciej. Nagle drogę zastąpiła mi jakaś postać, ze strachu, wszystkie mięśnie mi skamieniały. Stałam i wpatrywałam się, przed siebie. To coś zbliżało się do mnie, w jednej chwili odzyskałam czucie w nogach, i zaczęłam biec w przeciwną stronę, ile sił w płucach. Ale przed sobą znów zobaczyłam jakąś postać. Zbiegłam ze ścieżki, i zaczęłam biec w głąb lasu. Wskoczyłam za jakieś krzaki, oddech miałam głośny, starałam się uspokoić, ale serce waliło jak oszalałe. Szybko próbowałam, po cichu wyjąc telefon z kieszeni. Ale jak to w takich chwilach, nic mi się nie udawało. Telefon spadł na ziemie,  ale szybko go znalazłam. Spoglądając przez krzaki, zobaczyłam, że postać stoi jakieś trzy metry dalej, i obserwuje wszystko dookoła. Jeden pisk, lub głośniejszy oddech, i mnie znajdzie. Pośpiesznie pisałam smsa do Paula, ale co chwile myliły mi się litery. Zdążyłam wystukać "Paul, uciekam. Coś mnie goni, pom ". Poczułam mocne szarpnięcie do tyłu, kliknęłam z przyzwyczajenia "Wyślij", i upuściłam telefon. Gdy się obudziłam, strasznie bolała mnie głowa. I po chwili zdałam sobie sprawę, co się stało. Usiadłam, i rozejrzałam się gdzie jestem. Nie miałam pojęcia, było tu ciemno.. Ciemniej niż w lesie, było to jakieś pomieszczenia, w drzwiach na dole były kratki. Podchodząc po cichu do drzwi, próbowałam coś zobaczyć. Ale zamiast tego usłyszałam.
-Co z nią zrobimy ?-Powiedział jakiś mężczyzna, twardym głosem.
-A jak myślisz durniu !-Wydarł się drugi facet, rozzłoszczony.-To co powinniśmy zrobić na początku.
-Panowie bez kłótni. -Powiedział damski, seksowny głos.-Bez obaw, ja się tym zajmę.
I usłyszałam kroki, które były coraz głośniejsze. Odskoczyłam, i usiadłam na końcu pomieszczenia, w kącie. I czekałam, na to co miało mnie spotkać. W następnym momencie, usłyszałam klucz przekręcany w zamku. A potem otwierające się drzwi.  Patrzyłam wprost na drzwi, przeżegnałam się. I zobaczyłam kobietę, i dwóch mężczyzn. To chyba ich głosy słyszałam.
-O proszę, kto się obudził. Ha ha ha -Powiedział wyższy mężczyzna, podchodząc bliżej.
-Przerażona zaczęłam jąkać -Proszę puśćcie mnie. Przecież nic nie zrobiłam. -Wstałam, odsuwając się dalej.
-Ależ zrobiłaś, Kochanie. -Powiedziała kobieta, plując w bok.- Aż za dużo.
W tym momencie, liczyło się dla mnie tylko to, aby wydostać się z tego pomieszczenia, zaczęłam biec ile sił w nogach, ale nagle przede mną pojawił się jeden z mężczyzn.
-Zły krok moja droga... -Powiedział, podchodząc bliżej.

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział VI.

Przez kolejne dni wciąż próbowałam jakoś porozumieć się z Paulem. Ale jakby zapadł się pod ziemie. Nadal wierząc, że to ja popełniłam jakiś błąd, próbowałam się z nim skontaktować, wciąż dzwoniłam, i pisałam. A nawet pojechał raz do niego. Po czym spławiona przez jego wuja, udałam się z łzami w oczach do domu. A potem siedząc na huśtawce na werandzie myślałam o tym, że to niedorzeczne. Ten chłopak nic mi nie obiecywał, a ja byłam w nim ślepo zakochana. Aż w końcu czwartego dnia, wstając z łóżka. Wzięłam w rękę telefon, i wybrałam numer chłopaka, który jakiś czas temu, próbował mnie poderwać, na opowiadania o swoim motorze. Zadowolony chłopak, powiedział, że przyjedzie po mnie, o siódmej. Nie przygotowywałam się jakoś specjalnie do tej "randki". Ubrałam się tak jak zawsze, włosy splotłam w warkocza. A w brzuchu nie czułam stada motyli, tak jak przed spotkaniem z Paulem. Gdy zapukał Timmy, bo tak się nazywał, wzięłam kurtkę, i wyszłam z domu, wywracając oczami, na słowa mamy "Powodzenia córciu".
-Dzień Dobry Mariso -Powiedział chłopak, całując mnie w rękę.
-Hej- rzuciłam, uśmiechając się sztucznie.
Przyglądając mu się uważnie, dostrzegłam niewielką bliznę, na jego lewym policzku. Oczy miał niebieskie, prawie błękitne. Włosy brązowe, krótkie. Ubrany był, w 3/4 spodenki jeansowe, adidasy, i koszulkę z nazwą jego ulubionej drużyny piłkarskiej. Po jego minie można było wywnioskować, że jest zdenerwowany, i zawstydzony. Nasza rozmowa była nudząca, ciągle opowiadał o piłce nożnej, albo o tym jego motorze. Ja siedziałam, przytakując, i próbując dodać coś od siebie. Lecz co zaczynałam mówić, on mnie przegadywał. Po około dwugodzinnym wysłuchiwaniu o nim, wstałam, pożegnałam się, i wyszłam. Szłam szybko wzdłuż głównej ulicy, tego małego miasteczka. Po policzkach spływały mi łzy, jedna po drugiej. Sama siebie oszukuje, chce robić na złość Paulowi, spotykając się z innym chłopakiem. Ale przecież go to nie interesuje. Wsadzając słuchawki do uszu, spuściłam głowę, i zwolniłam tępo.
-Marisa?-Chłopak podniósł moją brodę tak, że dzieliło nas kilka centymetrów.
Spoglądając na Paula, rozpłakałam się jeszcze bardziej. I rzuciłam się na niego. Próbując się odezwać, pochlipywałam jak małe dziecko, wtulając się w niego jeszcze bardziej, tak aby mnie nie opuścił. Ale było wręcz przeciwnie, odwzajemnił uścisk. I całując mnie w czoło, próbował uspokoić.
-Marisa, Kochanie -Powiedział wkładając mi włosy za ucho -Nie płacz, Skarbie. Co się stało ? -odsunął mnie kawałek.
Ale mimo tego, ja nadal kurczowo się go trzymałam, jakby miał zaraz zniknąć.
-Proszę nie idź. -Wyjąkałam przez łzy-Nie wiem co zrobiłam, ale bardzo Cię za to przepraszam.
-Nigdzie się nie wybieram.
Ocierając mi policzki z łez, wpatrywał się w moje zapłakane oczy. Powoli zbliżył usta do moich ust. I zaczął namiętnie całować, tak że cały świat mi zawirował. Oczywiście odwzajemniłam pocałunek, i staliśmy tak na środku ulicy, zatraceni w swoich objęciach, nie zważając na wszystko wokół. Zamiast coraz lżej, Paul całował coraz namiętniej.  Po dłuższej chwili, odsunął się, całując mnie najpierw, w policzek, w nos, w czoło, a na końcu w usta.
-Chce tylko Ciebie. Teraz mi wierzysz?-Powiedział składając ponownie pocałunek na moich ustach.

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział V.

Wstając rano poczułam, że ogarnia mnie strach. Dotarło do mnie to wszystko. Paul nie był zwyczajnym człowiekiem, nie wiedziałam czego tak naprawdę mam się spodziewać. Czy mogę sobie pozwolić, aby cała miłość która tkwi we mnie, wyszła na zewnątrz. Jedząc śniadanie przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone w Portland, robiłam to coraz częściej. Brakowało mi życia tam, codziennych wygłupów z ludźmi których kocham, babci która zawsze opowiadała mi historie z jej młodości. Całego miasta, w którym żyłam od urodzenia. Miasta które było bez tajemnic. Każda uliczka, każdy park, każdy zakamarek był mi dobrze znany. Co innego Millbrook, tu nie miałam wydeptanych swoich ścieżek, nie miałam przyjaciół, kochanej babci odpowiadającej na każde pytanie, czy przyjaciół którzy potrafili poprawić nawet najgorszy humor. Tu była tylko mama, którą myślę, że też przerażało to wszystko. Była Lucy jedyna, ale wiecznie zajęta koleżanka. I był Paul, do którego jakaś silna siła, przyciągała mnie. Po śniadaniu, związałam włosy, narzuciłam na siebie jeansy, bluzę, i kurtkę. Wychodząc założyłam buty, postanowiłam pojechać dzisiaj do miasta. Pochodzić po sklepach, zajrzeć do biblioteki w poszukiwaniu nowych książek, a także wskoczyć do restauracji mamy, coś zjeść. Po dojechaniu do miasta, szłam wolno uliczkami, przyglądając się ludziom żyjącym tu. Na niektórych twarzach gościł smutek. Jeszcze inni całkiem zadowoleni, z życia tu, przechadzali się uliczkami, uśmiechając i zagadując każdego, byle tylko na chwile oderwać się od samotności. Ja sama idąc pomiędzy nimi wszystkimi, nie wiem do jakiej grupy się zaliczałam. Czy do tej udającej szczęśliwych, czy do tych szczerze nieszczęśliwych. Wchodząc do sklepu z ciuchami, w oczy rzuciła mi się śliczna, czerwona sukienka, bez ramiączek, z przecięciem w tali, bardzo dopasowana. Była bardzo uroczysta, ale postanowiłam ją kupić. Moje zielone oczy, ładnie wyglądały w tym kolorze, włosy lekko opadające na ramiona będą idealnie pasowały. Następnie wybrałam się do biblioteki, w której znalazłam dwie ciekawe książki. Na koniec zmęczona chodzeniem, zjadłam obiad w restauracji mamy. Wychodząc, pisałam smsa do Lucy.
-Uważaj bo się przewrócisz.-Usłyszałam zza pleców.
-Słucham ?-Powiedziałam odwracając się.-Paul ? Co Ty tutaj robisz ?-powiedziałam wesoło
-Przyjechałem po obiad, dla siebie i wuja.-Powiedziałam obojętnym tonem.- To ja już będę leciał.
-Zaczekaj-Ruszyłam idą za nim.-Przecież idziemy w tą samą stronę. -powiedziałam zaskoczona jego zachowaniem.- Co u Ciebie ?
-W porządku, dzięki. -Powiedział, odchodząc.
A ja jeszcze przez chwilę stałam zdziwiona na środku chodnika, po czym udałam się domu. A gdy dotarłam, wzięłam relaksującą kąpiel, i wskoczyłam do łóżka, włączając telewizor.
 
W tym samym czasie Paul.
 
-Wuju to ja. -Krzyknąłem zamykając drzwi wejściowe.
-Załatwiłeś wszystko?-
-Tak, myślę, że tak. -Powiedziałem przygnębionym głosem.
-Wiesz, że to najlepsze wyjście Paul. Gdy Oni się dowiedzą, mogą z tego wyniknąć spore konsekwencje.
-Oczywiście.-Powiedziałam siadając na fotelu, i przełączając na kanał sportowy.
Byłem zły, zły na siebie za to, że musiałem ranić Marise. A dlaczego musiałem ? Dlatego, że gdy rada najwyższych dowiedziałaby się, że powiedziałem jej o wszystkim, rozszarpałaby ją na kawałki. Za pomocą swoich umiejętności, dręczyli by ją godzinami, sprawiając jej ból, miażdżąc jej kość, po kości, bez dotykania jej, aż w końcu by umarła. Po to by dać mi nauczkę. A ja umarłbym wtedy, z poczucia winy. Musiałem się trzymać jak najdalej od mojej ukochanej, od mojego skarba, o którym myślałem całymi dniami. Musiałem podświadomie ją ranić. Aby sama chciała być jak najdalej ode mnie. Ale sprawiając jej ból, również i ja go odczuwałem. Z każdym słowem, które wypowiadałem w jej kierunku, i które ją raniło, serce pękało mi na miliardy kawałeczków. Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie wyjazd z miasta.
 
 
Ciąg dalszy Marisa.
 
Leżałam w łóżku, myśląc o tym co stało się dzisiaj przed restauracją. Od Paula czuć było taki chłód, jakim jeszcze nigdy mnie nie potraktował. Nie wiedziałam tylko dlaczego, dzień wcześniej powiedział mi wszystko, a teraz traktował mnie jakbym była dla niego nikim. Zabolało, za pierwszą łzą na policzkach, pojawiły się kolejne. Przynoszące ulgę.

piątek, 24 maja 2013

Rozdział IV.

Przecierając oczy, wyciągnęłam telefon spod poduszki. Była druga w nocy, a ktoś właśnie bezczelnie rzucał kamieniami w moje okno. Gdy podeszłam do okna zobaczyłam Paula, stał tam, cały mokry od deszczu, z miną jak zbity pies. Gestami pokazywał mi, że mam zejść na dół. Pokazałam mu stanowcze nie, zasłoniłam okno i z powrotem wróciłam do łóżka. Ale on nie odstępował. Nałożyłam kapcie, i sweter. I po ciuchu zeszłam na dół po schodach, tak aby nie obudzić mamy. Otwierając drzwi nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wpuściłam Paula, i po cichu poszliśmy do mojego pokoju. Czułam nagły przypływ złości, na jego widok. A jednocześnie cieszyłam się.
-Czego chcesz ?-zapytałam siadając na fotel.
-Chciałaś poznać prawdę. To ją poznasz. I nie obchodzi mnie co potem będziesz o mnie myślała, i to czy mi uwierzysz. To czy będziesz chciała mnie jeszcze znać czy nie, też mnie nie obchodzi. Po prostu chce abyś znała prawdę. Bo zasługujesz na to. -Powiedział stanowczym głosem.
-Ok.-odpowiedziałam zaskoczona.
-Jestem istotą nadprzyrodzoną. -spojrzał na mnie po wymówieniu tych słów.-Ledwo uszedłem z życiem, w 1998 roku. W pożarze, w tym domu który stoi w lesie. Miałem wtedy dwa lata. Uratował mnie mój wuj. Mieszkam z nim od urodzenia, moi rodzice porzucili mnie... Jego synowie zmarli dawno temu. A on nie chciał mnie stracić, tak jak ich.
-Co to oznacza ? -zapytałam zdziwiona- nic nie rozumiem.
-Mam pewne umiejętności...Moce.
-Jakie ?
-Nigdy nie umrę. Będę żył wiecznie- odchrząknął głośno- Chyba że spróbują zabić mnie inni tacy jak ja..
-Są inni ?- zapytałam jeszcze bardziej zaskoczona.
-Tak. Nigdy nie wiemy kiedy się pojawią. Zabić może mnie tylko jedno zaklęcie. Ale żeby je zdobyć trzeba przedostać się do drugiego świata.
-Drugiego świata ?
-Jest wiele rzeczy o których jeszcze nie wiesz.
Podszedł powoli bliżej mnie, łapiąc za rękę przyciągnął mnie bliżej siebie, palcami delikatnie przejechał mi po linii żuchwy,  pocałował w czoło, i wyszedł. A ja usiadłam na łóżko, myśląc o tym wszystkim czego przed chwilą się dowiedziałam. Wiedziałam, że takie rzeczy istnieją. Zawsze chciałam przeżyć coś takiego. Ale nigdy nie sądziłam, że tak się stanie.  Po chwili położyłam się, i miałam zamiar pójść spać. Ale w głowie cały czas miałam Paula. Na wspomnienie jego oczu czułam motylki w brzuchu. Gdy przypomniałam sobie jego uśmiech, na mojej twarzy również mimowolnie pojawiał się uśmiech. A jego dotyk na moim policzku, samo wspomnienie przyprawiało mnie o dreszcze. Lubiłam go. Nawet bardzo. Sama nie wiem czy można nazwać to tylko Lubieniem.

środa, 22 maja 2013

Rozdział III.

Budząc się, zerwałam się gwałtownie, do pozycji siedzącej. Znowu śnił mi się Paul. Słyszałam go. Krzyczał do mnie z daleka, że muszę mu pomóc. Potem był tylko huk, i zobaczyłam jego twarz jakby przez mgłe. A potem się obudziłam, i zdałam sobie sprawę, że za dużo myślę o tym chłopaku. Postanowiłam ignorować wszystko co z nim związane, te dziwne rzeczy które działy się od dnia kiedy go poznałam to, że jego kolor oczu się zmienia i to, że na myśl przychodzą mi setki rozwiązań. Ale żadne z nich, nie jest dobrą odpowiedzią na te wszystkie pytania, które układam sobie w głowie, codziennie wieczorem. Za oknem było dziś pochmurno, słońce schowane za ciemnymi chmurami. W pobliżu pusto, żadnych ludzi, i żadnych zwierząt. Wszyscy się pochowali, jakby miało nadejść coś wielkiego.. Po śniadaniu, wzięłam szybki prysznic. Narzuciłam na siebie, ulubione jeansy, i sweterek który kupiłam w Portland, na zakupach z byłą przyjaciółką, a do tego ulubione trampki. I wyszłam z domu, nakładając kurtkę, aby nie zmoknąć. Miałam tak jak zawsze, iść w stronę starego, spalonego domu. Ale poczułam, że muszę iść nad jezioro.
 
W tym samym Czasie Paul:
 
Siedząc na czarnym fotelu ze skóry, podpaliłem papierosa, cały czas myśląc o niej, o Marisie. O jej włosach, które miały odcień miodu.O jej oczach, w których zakochałby się każdy, wielkie, zielone jak u kota. Jej delikatna twarz, tak niewinna. Sposób poruszania, jej śmiech, i sposób w jaki wymawia moje imię. Kochałem ją od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem, od wtedy gdy zobaczyłem ją pierwszego dnia wakacji, siedzącą samą, w lesie na kłodzie, i rysującą coś w zeszycie. Nie pamięta tego spotkania, tego jak intensywnie się w nią wpatrywałem. Nie chciałem, żeby pamiętała. Nie chciałem, aby była przy kimś takim jak ja. To by ją zniszczyło. Przecież nie jestem taki, jak inni chłopacy, nigdy nie będę. Gasząc papierosa, podszedłem do okna, wpatrując się w niebo, w to niebo w które również wpatrywała się Marisa.
 
Ciąg dalszy Marisa:
Szłam w stronę jeziora, tą samą drogą, którą ostatnio prowadził mnie Paul. Ale tym razem wydawała się ona pusta, i cicha. Jego postać nadawała temu miejscu blasku, a jego śmiech, roznosił się echem po całym lesie. Teraz gdy szłam było tu po prostu smutno. A cisza która tu panowała, była ciszą przed burzą. Powietrze było gęste. Gdy po długiej drodze pełnej rozmyśleń dotarłam nad jezioro, siedziało tam kilkoro chłopaków. Nie chcąc im przeszkadzać, przeszłam na pomost.
-Hej-powiedział jeden z nich, wstając i podając mi rękę- Ty jesteś nowa, no nie ?
-Cześć- powiedziałam spoglądając na chłopaków- Tak. Jestem Marisa.
-Miło mi. Ja jestem Kevin. -dokończył wskazując na kolegów. -To David, Jacob, i Billy .
-Słuchajcie tak się składa, że chciałabym dowiedzieć się czegoś o Paulu -spojrzałam na nich- nie wiem jak ma na nazwisko. Ale mieszka tu blisko jeziora.
-Dziwny koleś- powiedział Jacob, pierwszy raz odzywając się.
-Moim zdaniem całkiem spoko.-dodał Kevin.
-Mhm. Tak myślałam. -przygryzłam lekko warge- to ja już będę lecieć. Cześć.
Cała czwórka, zgodnie chórem odpowiedziała cześć. Tak myślałam, od miejscowych ludzi nie dowiem się niczego, co chciałabym wiedzieć. Wracając do domu szłam wolno, myślałam tak jak zawsze o Paulu. Ale do głowy również napłynęły mi wspomnienia z Portland. Wszystkie przyjaciółki, i chłopak. Tamta szkoła, wszystkie imprezy, nocowania z przyjaciółmi. Tam wszystko było inne, lepsze. W połowie drogi, zaczął padać deszcz. Tak jakby ktoś tam w niebie, próbował dopasować pogodę do mojego humoru. Przeszłam jeszcze kawałek po czym usiadłam na ziemi, i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. Siedziałam tak przez dobrą godzinę, podczas której przemokłam do suchej nitki.
-Hej co Ty wyprawiasz-złapał mnie ktoś od tyłu, podnosząc do góry.
Długo nie zajęło mi domyślenie się kto to taki.
-To co widzisz, siedzę. A co nie można ? -odpowiedziałam patrząc na niego spod byka.
-Chodź stąd, proszę. Będzie chora-nakładając mi kurtkę na plecy,pociągnął mnie za rękę.
-A co Ciebie to obchodzi?-Krzyknęłam ile sił w płucach- Moja sprawa co robię ! Mam dość tajemnic. Wynoś się-odpychając go, zaczęłam biec.
Wbiegając do domu, trzasnęłam drzwiami z całej siły.
-Nie trzaskaj drzwiami kochanie-powiedziała mama wchodząc z kuchni do pokoju - Jesteś cała morka dziecko ! Będziesz chora. Przebierz się szybko - dodała mama ze zdziwieniem.
-Dobra no.
ściągając mokre ciuchy, i leniwie nakładając suche szorty, padłam na łóżko, i nakryłam głowę poduszką.

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział II.

Sama nawet nie wiem kiedy zasnęłam, obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Przeciągnęłam się niezgrabnie, po czym podeszłam do okna, otwierając je na oścież, i wdychając głęboko świeże, poranne powietrze. Dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie, wyciągnęłam ciuchy przygotowane dzień wcześniej, i włączyłam muzykę.Tańczyłam, i śpiewałam jak co dzień rano, gdy wstaje w dobrym humorze. Czas do popołudnia strasznie się ciągnął, ale wydaje mi się, że to dlatego, że czekałam na spotkanie z Paulem. Byłam ciekawa czego się dzisiaj dowiem. Ciekawa tego, co dzisiaj się stanie. Przed wyjściem z domu, szybko zjadłam tosta, zapijając go sokiem pomarańczowym. Zostawiłam mamie kartkę, przyklejoną na lodówce. I wyszłam, zatrzaskując drzwi. Spodziewałam się, że dzisiejszego popołudnia spotka mnie przygoda życia. Z ekscytacji, i chęci jak najszybciej dowiedzenia się wszystkiego, na miejscu, czyli na kamieniu na którym pierwszy raz się spotkaliśmy, byłam ponad 20 minut przed czasem. Usiadłam na ziemi, głęboko wdychając świeże powietrze, i patrząc w aksamitne niebo, które widać było przez gałęzie drzew. Moją chwilę odpoczynku, nagle przerwał Paul, zachodząc mnie od tyłu, i zakrywając mi oczy.
-Dzień Dobry. Zgadnij kto to- powiedział tajemniczo.
W jednym momencie odwróciłam się twarzą do niego, i rzuciłam się na niego, aby go uściskać. Zaraz po tym, stałam obok analizując swoje zachowanie.
-Cześć-wymamrotałam patrząc w ziemie- Przepraszam.
Paul śmiejąc się wesoło, ruszył przed siebie, łapiąc mnie za rękę. Zdzwiona jego gestem, mimowolnie uśmiechnęłam się.
-To dokąd idziemy ?-zapytałam z takim entuzjazmem w głosie, że sama się zdziwiłam.
-Mam tu takie ulubione miejsce, kawałek stąd- spojrzał w niebo, mrużąc oczy- Ale uprzedzam to dość spory kawałek.
-Mi pasuje-odpowiedziałam, wkładając kosmyk włosów za ucho.
Szliśmy przez jakiś czas rozmawiając, po 15 minutach zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem. Na dodatek z ziemi wystawało pełno kamieni, i gałęzi, które bardzo mnie nie lubiły. Co chwile plącząc mi się pod nogi. Ja irytując się, co chwile narzekałam. A Paul śmiał się, aż w końcu zatrzymałam się, i stwierdziłam, że dalej nie idę. Byłam wyczerpana chodzeniem, i tym, że co chwilę się potykałam.
-Jesteś pewna ?- powiedział Paul z rozbawieniem w głosie.
-Tak - wstałam, po czym zaczęłam się cofać.
I w jednej chwili siedziałam już na ramionach Paula.
-Puść mnie ! Co Ty robisz -krzyczałam śmiejąc się - Spadne przecież - dodałam wtulając się w niego.
-Raczej na to nie pozwolę- powiedział przytrzymując mnie mocniej.
Szliśmy jeszcze chwilkę, po czym zdjął mnie z ramion, i postawił na ziemi.
-No to tu. Uwielbiam tu przychodzić -Powiedział, głęboko wzdychając
-Pięknie tu. - powiedziałam oczarowana.
Rozglądając się wokół, poczułam się jak w magicznym świecie. Ogromne jezioro, którego nigdy nie widziałam jeszcze, i magiczny zapach kwiatów. Które wyglądały równie czarująco, jak pachniały. Naokoło drzewa, i krzewy z jagodami. W górze słychać było śpiew ptaków, ale przygłuszała go muzyka, którą puścił Paul. Stałam jeszcze przez chwilę jak zaczarowana.
-Mieliśmy porozmawiać..-spojrzałam mu w oczy, które dzisiaj miały brązowy kolor -Albo mi się wydaje, albo coś tu jest nie tak.-powiedziałam nadal mu się przyglądając.
-Co masz na myśli ?-powiedział spokojnym głosem.
-Wiesz o co mi chodzi- wyjąkałam.-To jak wtedy zniknąłeś-odchrząknęłam- i to w jaki sposób zmienia się twój kolor oczu. Również to, że..
-Przestań- Krzyknął wytrącony z równowagi- do czego dążysz ?! Nie doszukuj się niczego na siłe.- Powiedział mocno zirytowany.
-Ale...
Zaczęłam ale przerwał mi.
-Lepiej chodźmy..-Spojrzał na niebo po czym dodał-Zaraz się rozpada.
Zdziwiona tym co powiedział, spojrzałam na niebo. Rzeczywiście wyglądało jakby miało za chwile lunąć. Próbowałam sobie to wszystko poskładać w myślach w całość. Ale jakoś nie potrafiłam. Całą drogę powrotną milczeliśmy. Gdy odprowadził mnie pod same drzwi, rzucił zwykłe "Cześć" i odszedł. A ja spędziłam jeszcze długie godziny tego dnia, analizując to wszystko.

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział I.

Kolejne  dwa dni zleciały tak samo, rano wstawałam, jadłam śniadanie. Potem próbowałam tworzyć coś nowego, przy tym słuchałam muzykę. Co kilka godzin dzwoniła mama, pytać czy wszystko dobrze, potem wieczorne bieganie, kolacja z mamą, i Joshem, i potem sen. Którego wciąż mi brakowało, pomimo, że spałam po 12 godzin. W moich snach, od trzech dni pojawiał się tajemniczy chłopak z lasu. W tych snach mówił, że musi pokazać mi swoją prawdziwą twarz, i znikał. A ja budziłam się przerażona, po czym zdawałam sobie sprawę, że już 12.
Ale gdy obudziłam się we wtorek rano było inaczej. O 8 byłam już wyspana, wstałam pośpiesznie z łóżka. Zjadłam śniadanie, ubrałam się. I postanowiłam udać się do lasu, coś mnie tam ciągnęło, nie wiedziałam co, ale wiedziałam, że musze tam iść. Że czeka tam na mnie coś, lub ktoś. Jakaś tajemnica do odkrycia. Włosy związałam, w kitke, nałożyłam najwygodniejsze buty jakie posiadałam, i wyszłam, zamykając drzwi. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie, w słuchawkach leciało "Trent Dabbs- This Time Tomorrow". Starałam iść po linii prostej aby się nie zgubić. Po około trzech godzinach, doszłam do jakiegoś starego, drewnianego domku. Postanowiłam nie wchodzić do niego, ani nawet się nie zbliżać. Zrobiłam tylko kilka fotek. Byłam tu sama. Gdyby coś mi się stało, nawet nie miał by mi kto pomóc. Ruszyłam w dalszą drogę, omijając domek z daleka. Po jakimś czasie była już bardzo zmęczona, usiadłam na kłodzie, która leżała na środku drogi. Wyjęłam telefon, aby sprawdzić czy mam zasięg.
Hej-Ktoś złapał mnie za ramie.
Nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec, ile sił w nogach. Po chwili zatrzymałam się, bo zdałam sobie sprawę, że to całkiem znajomy głos. Obejrzałam się do tyłu, a chłopak którego poznałam trzy dni wcześniej, w lesie, którego widywałam w snach, miał bardzo zaskoczoną mine.
-Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć.-Spojrzał na mnie zdziwiony- Zobaczyłem Cię, i chciałem się przywitać-dodał po chwili.
-Ach tak, i co robisz tu sam w środku lasu ?- zapytałam zirytowana
-Jestem z psem na spacerze -odrzekł, wskazując na psa.
-Mhm-mruknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana, i zażenowana.- Pójdę już, cześć.- ruszyłam w stronę z której przyszłam.
-Czekaj !-złapał mnie za rękę- Widzimy się już drugi raz, a ja nadal nie wiem jak się nazywasz.
-Marisa.-Powiedziałam, spoglądając w niebo.
-Śliczne imię. Ja jestem Paul. Słuchaj, robi się ciemno. Odprowadzę Cię.- Powiedział, ślicznie się uśmiechając.
-No dobra, niech Ci będzie- ruszyłam przed siebie.
Nie czułam się zbyt pewnie, idąc koło tego chłopaka. Nawet nie wiem jak to powiedzieć. Czułam od niego zło. Wiedziałam, że nie jest dobry. Wiedziałam, że skrywa jakąś tajemnice. A z drugiej strony chciałam go poznać, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o nim, i o jego całym życiu. Całe dwie godziny, które szliśmy, spędziliśmy rozmawiając, Skacząc z tematu na temat. Ale nadal o nim nic nie wiedziałam, nie mówił nic o sobie. Tak jakby tego tematu unikał. Gdy doszliśmy do mojego domu, wymieniliśmy się numerami, i weszłam do środka. Sciągając buty które były całe od błota, krzyknęłam tylko "cześć" do mamy i Josha, i pobiegłam szybko do swojego pokoju, włączyć komputer. Oprócz tego wzięłam się za pisanie w pamiętniku. Opisałam dokładnie dzisiejszy dzień. A potem zaczęłam szukać czegoś, na temat domku w lesie, w Millbrook. Okazało się, w tym domu w 1998 roku zabito całą rodzinę. Okoliczności tego wydarzenia, do dziś nie są wyjaśnione. A sprawcy do dziś nie znaleziono. Czyli nic takiego, nic związanego z tym chłopakiem. Odetchnęłam, wyłączając komputer. Położyłam się na łóżko i rozmyślałam. Jego oczy dziś wydawały się jakieś puste, ale jednocześnie skrywały coś. Po zjedzeniu kolacji, i wzięciu prysznica, zadzwoniłam do niego, aby umówić się na jutro. Muszę się dowiedzieć czy naprawdę coś ukrywa, czy to tylko moja wyobraźnia..

niedziela, 19 maja 2013

Prolog.

Witam Wszystkich, którzy tu trafili. ;) Moim hobby jest pisanie. Nie wiem jak mi to idzie, nie umiem sama siebie oceniać. Mam nadzieję, że niektórych zaciekawią moje wypociny. :D A więc od dzisiaj zaczynam pisać opowiadanie.



Biegłam jak każdego wieczora, od dwóch lat, tą samą trasą, przez las, niedaleko mojego domu. Taka chwila sam na sam, z sobą. W której można zastanowić się nad całym swoim dotychczasowym życiem, nad wszystkimi malutkimi chwilami szczęścia, bo w tak piękny dzień nie da się myśleć o nieszczęściach. Ptaszki ćwierkają, siedząc na gałęziach drzew.  Widać pierwsze rodzinki które wyszły na wieczorny spacer. I pierwsze zakochane pary na spacerach. Gdy skończyła się moja playlista, zawróciłam w stronę domu. Puszczając ją od nowa, zaczynała się ona od piosenki "The Honey Trees -Love & Loss " Lubiłam słuchać spokojną muzykę. Ogólnie byłam spokojną osobą. Zawsze wolałam piosenki o miłości, od rapu. Zawsze wolałam sukienki, od jeansów. Książki, od filmów. I zawsze pragnęłam tego, żeby spotkała mnie wielka miłość. Taka jak w książkach, które czytuje. Biegłam nadal rozmyślając, przez co nie zauważyłam kamienia wystającego z ziemi. I upadłam. Wstałam, otrzepując kolana.
-Nic Ci nie jest ?-zapytał chłopak, który nawet nie wiem skąd się zjawił
-Dziękuje, wszystko w porządku.-uśmiechnęłam się, i poczułam że na policzki zlewają mi się rumieńce.
-Twoje kolano, to nie wygląda najlepiej- Powiedział chłopak, sięgając do kieszeni.
-Nie, nie naprawdę. Wszystko dobrze. To tylko zadrapanie- machnęłam ręką
-Trzeba to opatrzyć, mieszkam dosłownie trzy minuty stąd. Chodź - podał mi chusteczkę.
-Nie trzeba, mieszkam 20 minut stąd. Opatrzę to od razu jak wrócę. -Powiedziałam odchodząc kawałek- dziękuje
-No dobrze, skoro się upierasz.- uśmiechnął się. - Do Widzenia
I zanim zdążyłam się odpowiedzieć już go nie było. Przysiadłam na kamieniu, przez który przed chwilą upadłam. I zastanawiałam się nad tym jak to możliwe. Rozejrzałam się ponownie wokół. Nikogo nie było. Nie wiem co przed chwilą się stało, nie możliwe żeby tak szybko się oddalił. Wstałam z kamienia, nadal zastanawiając się. I ruszyłam w stronę domu, tylko tym razem uważnie patrząc pod nogi. Otwierając drzwi od domu, jeszcze raz rozejrzałam się wokół.
-Mamo jesteś ?-krzyknęłam wchodząc
-Tak, jestem w kuchni. - powiedziała mama radosnym głosem.
Mama uwielbiała gotować, to było coś co mogła robić całymi dniami. Zawsze na wszystkie święta sama przygotowywała ciasta, i inne dania. Miała też swoją małą restaurację, którą po śmierci taty prowadziła sama, do czasu aż poznała Josha, który również uwielbiał gotować, i nawet nieźle mu to wychodziło. Od 10 do 18 w tygodniu była w restauracji, na drugim końcu miasta. Ja wtedy zazwyczaj siedziałam w domu, pisząc opowiadania, i słuchając muzyki. Albo wychodziłam z moją jedyną koleżanką, którą poznałam po przeprowadzce tu, do Millbrook w stanie Indiana. Do zadupia, którego nienawidziłam z całego serca. Które nie ożywało nawet w piątkowy wieczór, czy noc Sylwestrową. Ale mimo wszystko, starałam się żyć, i korzystać z tego życia, jak najbardziej się da.
-Co jutro będziesz robić Marisa ?-Powiedziała mama, głaszcząc mnie po włosach
-A co tu można robić- westchnęłam - wezmę książkę, i pójdę nad jezioro poczytać.
-Uważaj na siebie Skarbie, ostatnio w lesie zaginęła dziewczyna. Nikt nie wie co się stało- powiedziała mama z troską- lepiej nie chodź przez najbliższy czas sama do lasu.
Dobrze-powiedziałam. Całując mamę w policzek.
I chwile potem byłam już w moim pokoju, moim świecie, do którego dostęp mają nieliczni. Na podłodze, łóżku, i wszędzie gdzie się da, leżały porozrzucane moje niedokończone opowiadania. Których było całkiem sporo. Na ścianach, wisiało pełno zdjęć, z moimi starymi przyjaciółmi z Portland. Pod biurkiem, stała skrzynka ze starymi listami, sprzed roku, od przyjaciół, którzy dzisiaj już się nie odzywają. Czasami, gdy wracają wspomnienia, czytam te stare listy, i oglądam zdjęcia. Na moim ulubionym fotelu, leży wielki miś, którego dostałam od rodziców, gdy miałam 10 lat. Teraz, gdy mam 16 nadal jest moim ulubionym pluszakiem, do którego przytulam się zawsze, gdy tęsknie za tatą. Siadając na fotel, włączyłam telewizor. Leciał akurat serial który bardzo lubię, True Blood. Po obejrzeniu go, wzięłam odprężającą kąpiel. I przypomniałam sobie, o dziwnym chłopaku w lesie. Postanowiłam więcej nie wracać do tego myślami, po czym wskoczyłam pod kołdrę, i chwilę potem odpłynęłam do krainy snu.